Klaus:
Nigdy nie wyobrażałem sobie, że moje życie może zawalić się w
jednej chwili. Że może się zawalić z powodu śmierci jakiejś osoby. Że może w
ogóle się zawalić.... Ta niezwykła, krucha i najbliższa memu sercu istota
właśnie wbijała kołek w swoje delikatne ciało. Pod wpływem nadludzkiej siły
dziewczyny jej skóra rozdarła się niczym kartka papieru po dotknięciu przez
ostre narzędzie. Ujrzałem tylko jak kawałek drewna wydostaje się z Caroline
przebijając jej tym samym plecy. Właśnie wtedy ocknąłem się.
Dopiero teraz
zdałem sobie sprawę, iż przez ten cały czas stałem jak jakiś idiota wpatrując
się w samobójstwo mojej ukochanej. W niezwykle szybkim tempie
złapałem bezwładne, opadające na ziemię ciało mojej anielicy. Kiedy tylko to
zrobiłem poczułem, jak moje dłonie napełniają się niesamowicie znaną mi cieczą.
Moim pokarmem. Krwią. Życiodajny płyn wylewał się teraz z mojej
najdroższej strumieniami, tworząc wielką, wręcz gigantyczną kałużę, w której
pływała prawie cała łazienka.
Raptownie złapałem dłoń Caroline, która z
sekundy na sekundę stawała się coraz to bardziej zimna. Pierwszy raz owładnęło
mną przerażenie. W tamtej chwili zrozumiałem, że tak na prawdę nie potrzebuje
do szczęścia niczego więcej prócz bliskości tej wspaniałej
kobiety. Kobiety, która właśnie przeze mnie chciała targnąć się na własne
życie. Nagle zacząłem potrząsać Caroline, w nadziei, iż w taki sposób przywrócę
ją do życia.
- Caroline patrz na mnie.. słyszysz?! - wrzasnąłem, cały czas
potrząsając nią. - Nie wolno ci umrzeć, musisz żyć, rozumiesz musisz żyć!!! -
krzyczałem na całe gardło.
Właśnie wtedy stało się coś, czego nigdy się nie
spodziewałem. Po mojej twarzy spłynęła jedna wielka, słona łza. W jej ślad
poszły także inne łzy, które spływały tak szybko, iż nawet nie nadążałem ich wycierać.
Mimowolnie spojrzałem w twarz mojej lubej. O dziwo nie wyrażała smutku czy
przerażenia..... Ona po prostu się uśmiechała.
Jedną ręką zacząłem głaskać ją
po policzku, cały czas nie przestając płakać. Delikatnie pochyliłem swoją głowę
i złożyłem pocałunek na jej zimnych ustach. Moja dłoń nieświadomie powędrowała
na jej szyję i nagle to poczułem. Moje palce wyczuły coś coraz słabiej
pulsującego. Raptem dotarło do mnie, iż wyczułem tętno.
- Ona nadal żyje..... Matko Caroline! - ciesząc się jak małe dziecko
uścisnąłem bezwładne ciało mojej wybranki.
- Uratuję cię, obiecuję - wtedy właśnie zorientowałem się, iż jest
jeszcze szansa na uratowanie mojej ukochanej.
Jeszcze przez parę sekund
obejmowałem Caroline, po czym podniosłem ją. Szybkim krokiem wyszedłem z
łazienki, tym samym wchodząc do mojej sypialni. Podbiegłem do biurka i jednym
sprawnym ruchem zwaliłem wszystkie szkice i rysunki, które powolnie opadły na
podłogę. Delikatnie położyłem na nim Caroline. Z szybkością światła udałem się
po wszystkie potrzebne mi przyrządy. W chwilę później stałem już nad moją
ukochaną, która teraz była przeze mnie pozbawiana ubrań. Kiedy pozostała w
samej bieliźnie mogłem zacząć zabawę w ,, Chirurga ''. Mocno pochwyciłem kołek,
co do prawdy nie było takie łatwe, ponieważ nie mogłem opanować niezwykle
silnego drżenia rąk. Jednym, sprawnym ruchem wyrwałem kawał drewna z klatki
piersiowej Caroline. Gdy tylko to zrobiłem z rany wytrysnęła krew, niczym z
gejzeru. Z paniką wepchnąłem w dziurę jakieś bandaże, byle tylko zahamować
krwotok. Wiedziałem jednak, iż takie działanie nie przyniesie praktycznie
żadnych skutków.
- Cholera jasna! - wrzasnąłem, łapiąc się przy tym za głowę. Nie
wiedziałem co mogę jeszcze dla niej zrobić.
Zacząłem chodzić po pomieszczeniu
zastanawiając się nad kolejnym posunięciem. Byłem świadomy tego, że jeśli zaraz
czegoś nie wymyślę to Caroline się wykrwawi. Pomyślałem nawet o tym, aby
ściągnąć tu tę wredną, małą wiedźmę, ale po chwili stwierdziłem, że ona i tak
nic już nie wskóra. Pozostawało mi tylko jedno wyjście. Niestety, nie
byłem pewny czy w jakikolwiek sposób pomoże uratować moją księżniczkę.
- To do dzieła... - powiedziałem sam do siebie. Błyskawicznie
podwinąłem rękaw mojego swetra i przystawiłem nadgarstek do ust. Prędko
przegryzłem skórę, po czym przystawiłem krwawiącą dłoń do ust mojej królewny.
Widziałem jak powoli napełniają się szkarłatną cieczą.
- No dalej, kochanie... Jeden mały łyczek.. - powiedziałem, lekko
unosząc jej głowę. Najwidoczniej moje prośby podziałały, ponieważ krwi zaczęło
ubywać.
Po kilkunastu minutach poczułem że słabnę. Moje oczy mimowolnie zaczęły
się przymykać, a nad resztą ciała traciłem panowanie. Byłem zmuszony do
zaprzestania oddawania krwi. Powoli odjąłem swoją rękę od Caroline i zacząłem
rozmasowywać ranę, która w mgnieniu oka zaczęła się zabliźniać. Niestety mój
organizm był na skraju wytrzymałości. Zresztą wcale nie dziwiło mnie to. Nawet
tak potężna hybryda jak ja potrzebuje połowy krwi w ciele. Coraz bardziej
słabłem. Wiedziałem, iż muszę jak najszybciej pożywić się. W tym celu ostatkiem
sił przeniosłem Caroline na łóżko, a sam pognałem po woreczek z życiodajnym
płynem.
Caroline:
Ból. Niewyobrażalny i przenikający każdą komórkę mojego ciała ból.
Nigdy nie sądziłam, że śmierć może aż tak boleć. Gdyby ktoś rok temu zapytał
mnie co jest najgorzej znieść, bez wahania odpowiedziałabym, że przemianę w
wampira czy jakikolwiek kontakt z werbeną. Jakże się myliłam. Dziś wiem, iż nie
ma niczego gorszego niż przebicie serca kołkiem. Najgorsze było jednak to, że
cały czas czułam ból. Przecież nie żyję!!! To nie możliwe!! Po śmierci przecież
nic się nie czuje…. A może…… a może ja wcale nie jestem w niebie…… W końcu
jestem jedną z potępionych……. To oczywiste…… JESTEM W PIEKLE..
- Jestem w piekle prawda?? – zapytałem słabym głosikiem, ledwo co
oddychając. Prawdę mówiąc to walczyłam o każdy oddech. Zaczęłam bardzo powoli
otwierać powieki, jednak obraz przed moimi oczyma cały czas był rozmazany. Pod
swoim karkiem wyczuwałam coś strasznie twardego. Na moim brzuchu spoczywało
dokładnie to samo co pod szyją, łudząco przypominało mi to ręce. Nagle ktoś
delikatnie pocałował mnie w głowę.
W chwilę po tym usłyszałam ten niezwykły
głos…. Głos anioła…
- Kochanie nie jesteś w piekle….. – zaczął powoli szeptać mi do
ucha. – Sam nadal nie wierze w moje szczęście, ale żyjesz….. Nawe nie wiesz jak bardzo bałem się o ciebie…. Moja mała, słodka Caroline…. Moja bogini…. – Powiedział,
po czym jego usta spoczęły na moich. Nie wiedziałam, że anioły potrafią tak
wspaniale całować.
Raptownie mój stróż oderwał się ode mnie i na powrót położył
się obok mnie nie wypuszczając mnie ze swojego żelaznego uścisku. Czułam się
wtedy tak wspaniale… Czułam się jak w raju…
- Teraz już wiem.. Jestem w niebie.. – stwierdziłam delikatnie się
uśmiechając. W odpowiedzi usłyszałam tylko łobuzerski śmiech. Ten śmiech…..
śmiech, który był bardzo charakterystyczny i mógł należeć tylko do jednej
osoby….
Mimo ogromnego wysiłku zmusiłam swoje powieki do uniesienia się. Nagle
ujrzałam To gigantyczne łóżko, Ten niezwykły pokój, To biurko, na którym
znajdowały się Te niezwykłe rysunki… i On…. Leżał koło mnie jak zwykle bawiąc
się kosmykami moich włosów. Na sam jego widok zrobiło mi się nie dobrze. W
tamtej chwili przeklinałam wszystko co sprawiło, iż nadal jestem żywa.
Niespodziewanie z moich oczu wypłynęły łzy, tworząc gorące strumienie, które
paliły moją skórę. Klaus powoli zbliżył swoją dłoń aby zapewne otrzeć moją
twarz, ale ja raptownie odsunęłam się w bok..
- Aaaaaaaaaa niech to szlak! – zawyłam z bólu przekrzywiając się
to z jednego boku na drugi. Robiąc szybki unik całkowicie zapomniałam o ranie,
która jeszcze się nie zagoiła.
- Ciii, już dobrze… - Klaus mimowolnie objął mnie tak, że wszelkie
próby wyrwania się z jego ramion były bezskuteczne.
Dopiero wtedy dotarło do mnie że jestem w samej bieliźnie. Nie
wiem jakim cudem, ale od razu poczułam się na tyle silna aby rozpocząć kłótnię
o to, jak ktoś śmiał mnie rozebrać.
- Ty wredny chamie! Kto ci kazał mnie rozbierać co? – powiedziałam
to próbując podnieść ton głosu. Klaus tylko spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
W jego oczach nie było widać speszenia, czy zawstydzenia. On po prostu był
zszokowany.
- Co tak się patrzysz? Co chcesz mi wcisnąć bajkę że to pewnie
krasnoludki, albo smerfy pozbawiły mnie ubrań? – zapytałam, tym razem ze
wściekłością. Mina wampira nie zmieniła się ani trochę, może prócz tego, że
można się w niej było dopatrzeć jeszcze
niedowierzania.
- Nie poznaje cię Croline..
– powiedział ze smutkiem. – Sądzisz, w czasie ratowania twojego życia
zastanawiałem się czy jesteś ubrana, czy też nie?! – spytał chyba sam nie
wierząc w to co mówi.
- A czy prosiłam cię o to żebyś mnie ratował? Jak myślisz przez
kogo próbowałam się zabić? – wysyczałam lekko unosząc swoje ciało. Niestety,
ból szybko położył mnie z powrotem na łóżko.
- Wiem, że próbowałaś popełnić samobójstwo przeze mnie. Wiem
o tym, ale uwierz mi ja wtedy naprawdę nie byłem sobą… - przerwał ocierając
palcami oczy. – Przepraszam, za moje zachowanie, ale niestety nie cofnę już
czasu. Rozumiem, iż po tym co ci zrobiłem możesz czuć do mnie tylko wstręt i
odrazę, ale nie potrafiłbym żyć z myślą, że moja ukochana umarła z mojego
powodu. Zrozum musiałem cię ratować. Jeśli nie dla ciebie to dla siebie. Caroline,
zbyt bardzo cię kocham żeby cię stracić. – zakończył, po czym pocałował mnie
delikatnie w czoło.
- Jakim cudem, znaczy.. jak ty … no wiesz… jak ty mnie .. – nie
mogłam dokończyć. Nie wiem z jakich powodów cały czas nie dochodziło do mnie to
że nadal żyję.
- Okazało się że nie przebiłaś serca, a tylko się o nie otarłaś.
Gdyby było inaczej nawet moja krew nic by nie dała … -stwierdził z rezygnacją w
głosie.
- Ale jak to twoja krew? O czym ty mówisz? - zapytałam cały czas nie rozumiejąc jego słów.
- Gdyby nie to, że oddałem ci prawie połowę swojej krwi, to nie
sądzę żebyśmy sobie teraz tak spokojnie leżeli… - zaśmiał się pierwotny.
- O Matko! Przecież ty mogłeś się wykrwawić! Przecież nawet ty możesz się wykrwawić! Jeny? Nic ci nie
jest? Jak mogłeś się aż tak narażać? – zaczęłam histerycznie wykrzykiwać. – Ty…
ty zrobiłeś to dla…. Dla mnie? – spytałam z niedowierzaniem. Nie rozumiałam.
Przecież ktoś taki jak Klaus nie przejmuje się innymi osobami…. Chyba że.. że
je naprawdę…. Kocha….
- Właśnie na tym polega miłość Caroline. Nie ważne jest to czy
przeżyję ja, ważne jest to abyś to ty żyła. To właśnie ty jesteś dla mnie
najważniejsza. – wyznał uśmiechając się do mnie delikatnie.
Szczerze mówiąc to
sama nie wiedziałam co dokładnie w tamtej chwili myślałam. Bardzo prawdopodobne
było to, iż wcale nie myślałam. Moje ledwo co bijące serce przejęło władzę nad
umysłem. Nie wiem czemu pocałowałam hybrydę.
Co o tym sądzicie?? Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale niestety nie miałam internetu :(....
Bardzo proszę o komentarze... To dzięki nim mam jeszcze więcej zapału aby pisać kolejne rozdziały..:)
PS. W kolejnym rozdziale będzie BARDZO gorąco..;)